Zmarł Fidel Castro, jeden z największych komunistycznych rewolucjonistów na Świecie. To dzięki niemu idea komunistyczna tak skutecznie rozlała się po Ameryce Łacińskiej. Cała Kuba „czekała” na jego śmierć. Jedni z niecierpliwością, drudzy ze strachem. Kubańczycy związani z partią boją się o przyszłość państwa i o możliwą zwiększoną współpracę ze znienawidzonymi Stanami Zjednoczonymi. Natomiast przede wszystkim imigranci kubańscy z Miami i okolic byli prze szczęśliwi i odetchnęli z ulgą.
Kuba za Fidela była przez pierwsze lata „rozwijającym się” państwem socjalistycznym. Związek Radziecki i Chiny były dla Kuby wybawieniem. Po upadku ZSRR stracili wszystko. Sojuszników, pieniądze, czy wsparcie. Fidel natchnął na początku XXI wieku Boliwię, Ekwador i Nikaraguę do rewolucji lewackiej, socjalistycznej.
A jak wyglądał jego powolny koniec? Już 10 lat temu, wtedy osiemdziesięcioletni Fidel, po 49. latach rządów zaczynał osuwać się w cień. Staruszek Castro powoli zaczął oddawać władzę swojemu bratu, Raulowi, który jest tylko 5 lat młodszy od niego. Wtedy pojawiły się pierwsze informacje o ciężkiej chorobie Fidela i przez 10 lat, gdy kilkunastokrotnie starszy z braci Castro pojawiał się publicznie uważano, że jest to sobowtór, a prawdziwy Fidel nie żyje.
Jednak oficjalnie, 25 listopada 2016 roku Raul Castro w kubańskich mediach podał informację o śmierci brata. Dla Kuby to koniec epoki, jednak teraz może być już tylko lepiej. Już teraz ocieplają się stosunki na linii USA – Kuba, być może wkrótce zostanie wprowadzona choć w delikatnym stopniu demokracja, chociażby w wydaniu chińskim.