Glapy sen o inflacji.
Oczywiście na inflację składają się także ceny gazu, czy ogólnie niekorzystna sytuacja gospodarcza na Świecie. Jednak to w Polsce poziom jej jest jednym z najwyższych. Wszystko przez opieszałość prezesa Narodowego Banku Polskiego – Adama Glapińskiego, który razem z Radą Polityki Pieniężnej przespali idealny moment na podwyżkę stóp procentowych, które od początku pandemii były bliskie zeru procent.
Ponadto wyprzedaż złotówki zarówno przez Polskę, jak i inne rynki (jak zawsze, gdy stopy procentowe podnoszą USA) spowodował jej najniższe wartości od lat i wręcz bezcen. Stąd inflacja jest pogłębiana, ponieważ paliwa kupujemy w dolarach, towary z Unii Europejskiej w euro. A znowu osoby, które wzięły kredyty we frankach cierpią nie tylko przez inflację, ale jednocześnie i przez podwyżkę stóp procentowych i wysokiej cenie franka.
Wszystko to powoduje rekordowe ceny z sklepach. Oczywiście analfabeci ekonomiczni z PiS będą tłumaczyć, że inflacja jest wynikiem gospodarki światowej, albo konsekwencją podwyżek pensji u wszystkich obywateli. Problem w tym, że najniższa krajowa, jak i średnia krajowa są sztucznie podbijane, zrówno przez tych, że najniższą krajową zarabia coraz więcej Polaków, jak i to, że pracownicy spółek skarbu państwa od szczebla dyrektorskiego dostaje ogromne podwyżki.
PiS ma interes w tak dużej inflacji, bo to de facto dodatkowy podatek, który rząd dostaje spowrotem. To też będą tłumaczyć, że to nic strasznego, bo niby inflacja jest na poziomie 6%, ale pensje rosną o nawet 20%, więc 14% zostaje w kieszeni. Co jest oczywiście absurdem, bo inflacja uwzględnia także poziom wzrostu wynagrodzeń. Więc każdy z nas realnie średnio traci już prawie 7% więcej pieniędzy, niż rok temu. Dodatkowo, jeśli przeliczymy, że ostatnia podwyżka najniższej krajowej de facto, patrząc na wartość złotówki była obniżką (w euro), to realnie zostaje w naszej kieszeni dużo mniej pieniędzy.
Co należy zrobić w tej sytuacji? A no odpowiedzialny rząd zniósłby czasowo jakichś podatek, lub obniżyłby podatki o tyle, ile zarabia rząd na inflacji (a to grube dziesiątki miliardów złotych). Dla niedowiarków, powiem tylko, że 500+ z 2016 roku, to dzisiaj już raptem 415 złotych i jest ta kwota na dobrej drodze, by być za chwilę poniżej 400. To jest tylko kolejny argument za tym, jak ta jałmużna była marnym pomysłem, ponieważ bez waloryzacji (a ona kosztuje, co wiemy po emeryturach) za chwilę te 500 złotych będzie nic nie warte.
Ale tak to jest, jak na takie stanowiska wstawia się kompletnie nieodpowiedzialnych i niekompetentnych ludzi, którzy w dodatku sami defraudują publiczne pieniądze przez dawanie sobie wysokich podwyżek.