Wybory, których tak jakby nie było… „ale tylko jakby”.
Ortega jest popierany przez Rosję, Kubę i Wenezuelę, czyli stare, postkomunistyczne i komunistyczne partnerstwo, które niepodzielnie trwa, ku niezadowoleniu obywateli. Stąd też Ortega zmniejszył sobie próg wyboru w 1. turze z 50, następnie 45, do 35% poparcia. Czy takie poparcie ma?
Oczywiście, że… nie. Według niezależnych sondaży, obecny dyktator Nikaragui może liczyć na zaledwie 19% poparcia. Za to aż 65% zamierza poprzeć jednego z opozycyjnych kandydatów, który obecnie, na rozkaz Ortegi w więzieniu. Także demokracja tutaj taka, jak na Białorusi (aż nic dziwnego, że i tu, i tu steruje wszystkim Rosja).
Zawsze mnie zastanawiało, po co w takim razie im wybory. Wszyscy wiedzą, że i tak ich rządy z demokracją nie mają nic wspólnego, więc po co cała ta szopka. Nikt z obserwatorów nie pojechał na Nikaraguę, by śledzić przebieg wyborów, czy to z Unii Europejskiej, czy z Organizacji Państw Amerykańskich. Demonstracje z 2018 roku z Managui zostały krwawo stłumione. W wyniku interwencji policji i wojska, kontrolowanych przez Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego zginęło kilkaset osób.
Tyle mówi się o Białorusi, Korei Północnej, Afganistanie, Kubie, Wenezueli, krajach totalnie dyktatorskich, często socjalistycznych, a uważam, że o takich państwach, mniej znaczących, biednych jak Nikaragua, też nie powinniśy zapominać, tym bardziej, że są wspierane przez inne dyktatury. Tym bardziej, że sytuacja jest patowa, nie ma kto pomóc obywatelom i nie wiadomo, kiedy ta tragedia mieszkańców się skończy, tym bardziej, że gdyby nie to, to mógłby być turystyczny raj na Ziemi, ponieważ to jedno z piękniejszych miejsc na naszym globie, które chciałbym zobaczyć na własne oczy. Obym miał okazję zobaczyć Nikaraguę piękną i przede wszystkim demokratyczną.