Lungu wyprowadził przed wyborami na ulicę wojsko i policję, pod płaszczykiem ustabilizowania sytuacji. W rzeczywistości chodziło o zastraszenie obywateli, by głosowali na niego, a nie na głównego kontrkandydata. Ogromna inflacja, spowodowana pandemią i nieudolnością rządu, ogromne pożyczki zaciągane od Chin zrobiło swoje. W dodatku, by wygrać, prezydent Lungu zagroził, że nie wypłaci rolnikom ich pieniędzy za pracę.
Przeciwnicy ustępującego prezydenta twierdzili, że ograniczał on prawa człowieka i zasady demokratyczne, zamykając media, zatrzymując polityków opozycji i atakując krytyków. Rządy Lugu doprowadziły Zambię, drugiego największego w Afryce producenta miedzi na „krawędź kryzysu praw człowieka”, wynika z czerwcowego raportu Human Rights Watch.
Przed wyborami dochodziło do zamieszek między zwolennikami Hichilema, a popierającymi Lungu. Wojsko mające rzekomo tłumić demonstracje, wspierało protestujących poparcie dla urzędującego wtedy prezydenta, zamykając zwolenników opozycji do więzień i zastraszając, w razie gdyby nie zagłosowali zgodnie z poleceniem żołnierzy. Sam Edgar Lungu doszedł do władzy w niezbyt jasnych okolicznościach. Został wybrany w 2015 po śmierci Michaela Saty na dokończenie jego kadencji, a następnie w 2016, już wybrano go na pełną kadencję. Wtedy wygrał z Hichilemem (nazywanym HH), który zarzucał mu oszustwa wyborcze, zarówno 5, jak i 6 lat temu.
Zambia powoli, bardzo powoli wychodzi z kryzysu. W tym roku gospodarka ma wyjść na delikatny plus, do 0,6% wzrostu PKB. Niestety ten wynik nie odrobi popandemicznych strat, ponieważ w zeszłym roku PKB spadł aż o 3,5%. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zarówno dla Zambii, jak i innych biedniejszych krajów uruchomił specjalne procedury wyjścia z długów. Być może, pod wodzą nowego prezydenta państwo wyjdzie z długów, tym badziej mając tak ogromne zasoby miedzi. Jak widać szantaż ekonomiczny i ręczne sterowanie gospodarką wszędzie kończy się tak samo, czy to Polska, czy Zambia.