Jak wszyscy wiemy, wczorajszy dzień obfitował w polityczne wydarzenia. Brylowali najbardziej przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un i prezydent USA, Donald Trump. Wielu uważało, że to będzie z wielkiej chmury mały deszcz, a jednak wszelkie gesty, zachowania, wzajemne zwroty tych dwóch, wydawać by się mogło szaleńców mogą szokować. Wymiana uprzejmości i ciągłe wtrącenia Trumpa, jak to jest super mogły irytować, jednak zapowiadają nowy początek w relacjach Waszyngton – Pjongjang.
Ktoś może powiedzieć, że to zagrywka ze strony obydwu państw. Jednak to, że doszło do takiego spotkania po raz pierwszy w historii, od 70 lat od eskalacji konfliktu. Tak wiekopomnego, że pytania referendalne Dudy, nawet w Polsce odbiły się bez echa. Bo nie oszukujmy się. Każdy, nawet członkowie PiS-u mają taki stosunek do tego referendum, jak do strajku rodziców dorosłych osób niepełnosprawnych.
Z resztą absurdalnym jest zadawanie takich pytań w większości (bo o jeśli chodzi o wpisanie Konstytucji członkostwo w UE i NATO jest bardzo dobrym pomysłem), To wpisywanie socjalnego programu 500+, lub innych tego typu, czy zmiana preambuły i zbezczeszczenie tego, co napisał w ramach kompromisu ś.p. Tadeusz Mazowiecki, by usunąć konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa, to już kpina.
Nie dziwota, że nawet powrót Kamila Glika do kadry na mundial zelektryzował media bardziej od tego „wielkiego” wydarzenia. Duda chyba nie uczy się na błędach (choć sam je jeszcze wyśmiewał 3 lata temu). Już wtedy, gdy był on pierwszym zależnym od Jarosława odbyło się referendum ratunkowe organizowane przez prezydenta Komorowskiego. Wszyscy wiemy, jaką frekwencją się ono skończyło. A rozłożenie go na 2 dni i to jeszcze późnojesienne i świąteczne nie przyniesie lepszego rezultatu, niż prawdopodobnie 15%. Chociaż nie, to jest przecież rzeczywiste poparcie PiS-u odliczając z ostatnich wyborów tych, którzy nie poszli głosować.
Najwięksi dotychczasowi wrogowie, czyli Kim i Trump potrafili się dogadać, uścisnąć sobie dłoń i zacząć współpracę, a u nas nawet prezydent i władza ustawodawcza i druga część władzy wykonawczej nie są w stanie się dogadać, bo jedni sobie i drudzy sobie, każdy sobie rzepkę skrobie. Tylko pytanie, czy to poważne zachowanie wewnątrz prawie 40-milionowego państwa aspirującego niedawno do czołówki UE? Wydaje mi się, że jednak nie.