Nieprawidłowości w komisjach wyborczych stały się przyczynkiem do tego, by kenijski Sąd Najwyższy unieważnił tamtejsze wybory prezydenckie, które odbyły się w sierpniu. Według sędziów wybory przeprowadzone 8 sierpnia zostały przeprowadzone w sposób niezgodny z konstytucją.
Najpóźniej za dwa miesiące muszą zostać rozpisane nowe wybory. Wszystko przez to, że rzekome nieprawidłowości mogły mieć znaczący wpływ na wynik wyborów. Nie brzmi to nam znajomo?
Czy przypadkiem PiS w 2014 roku nie mówił tak samo i donosił na Polskę o Unii Europejskiej? I czy przypadkiem nie będzie „grzebał” przy wyborach w 2019 roku? Odpowiedź nasuwa się sama i niech każdy sam sobie na to odpowie, ale chyba wszystko jest jasne.
Co ciekawe urzędujący prezydent, który nie zgadza się z werdyktem Sądu Najwyższego Kenii pomimo to uznaje wyrok i rozpisze nowe wybory, nawet po tym, jak międzynarodowe organizacje nie dopatrzyły się w wyborach żadnych uchybień.
Przeciwnik prezydenta, który stara się o urząd już od 20 lat i nigdy mu się to nie udało nie był też nigdy tak blisko osiągnięcia swego celu. Za każdym razem po wyborach zwracał się o unieważnienie wyborów. Trzykrotnie nie udało się to. Wreszcie za czwartym razem dopiął swego.
Społeczeństwo kenijskie jest podobnie podzielone jak polskie. Bieda daje się manipulować populistom (takim, jak Odinga), a część jest za tym, żeby „było, jak było” w wersji urzędującego prezydenta Kenyatta.
To precedens w skali całej Afryki. Pytanie tylko, czy demokracja w wersji afrykańskiej się utrzyma, czy będzie tylko kolosem na glinianych nogach i upadnie na rzecz samowolki, także wyborczej.