Już za kilkadziesiąt godzin wybory prezydenckie w USA. Niebawem dowiemy się, czy na świecie nic się nie zmieni, czy nad nim nadejdą czarne chmury. Ten drugi scenariusz byłby kompletnie nierealny, gdyby jeden malutki (lub nawet trochę większy) fakt. Problemy Clinton.
Gdyby nie jej bezmyślne wykorzystywanie skrzynki mailowej, to FBI nie czuwałoby nad nią, lub, po świeżych doniesieniach, nie rozdmuchałoby sprawy na cały Świat. Druga sprawa, to poznanie pytań na debatę, które udostępniła kandydatce Demokratów, dziennikarka CNN. Ktoś, kto do tego dopuścił, miał na pewno na myśli, by mocno pomóc Trumpowi.
Od zakończenia zimnej wojny, świat nie był w takim niebezpieczeństwie. Jednak teraz straszny nam nie będzie całkowity rozdział i brak stosunków dyplomatycznych między USA a Rosją, a ich ścisła współpraca i totalne zignorowanie Unii Europejskiej. Stalibyśmy się zaściankiem świata i już nigdy Europa nie odzyskałaby swojej i tak już słabnącej pozycji (która wynika także z demografii).
Choć Hilary Clinton nie jest idealną kandydatką na prezydenta i popełnia gafy, to czy jednak, tak jak w Polsce 1,5 roku temu, nie lepiej wybrać kandydata pewnego, sprawdzonego i choć z drobnymi wpadkami, to jednak osobę przewidywalną, spokojną, opanowaną, stosującą mowę dyplomatyczną, a nie osobę sfrustrowaną, zaborczą, nieprzewidywalną, stosującą mowę siły i negującą wszystko, co dobre?
Nie chcę wyjść na pesymistę, jednak pisząc o Brexicie na pół roku przed referendum nie miałem nawet w myślach tego, że może do tego dojść. Tak samo pisząc o Trumpie, nie myślałem, że zostanie kandydatem na prezydenta z ramienia Republikanów. Jedno jest pewne, lata 2015-2016 mogą się zapisać na kartach historii, jako najczarniejsze politycznie, po drugiej wojnie światowej, także przez Polskę. Liczmy tylko na to, że do tego grona nie dołączą Stany Zjednoczone, bo świat, który znamy, spokojny i beztroski, może zniknąć. Raz na zawsze.