To, co się działo w ostatnich dniach z rządem i wokół rządu można nazwać najprościej: „Z dużej chmury, mały deszcz”. Szumnie zapowiadana rekonstrukcja rządu, giełda nazwisk do wywalenia, sylwetki ewentualnych nowych ministrów i wojewodów skończyły się małą korektą i zapowiadanym od dawna idiotycznym działaniem Beaty Szy… Jarosława Kaczyńskiego.Minister, który od dawna był do wywalenia, tylko dlatego, że próbował obronić budżet (chociaż i tak niezbyt umiejętnie) został w końcu usunięty, tak, jak Minister Skarbu, który „zakończył swoją misję”. Propaganda (nie)rządu i mediów im podległych znów tutaj działa cuda. Choć do ludzi trzeźwo myślących może być wysyłany sygnał, że budżet na 2017 się nie dopina i jest spieprzony, a mimo to przyjmuje się go, ale jednocześnie wywala się jego autora, a ci, którzy do myślenia potrzebują Dziennika… przepraszam Wiadomości TVP widzą w Jackiewiczu bohatera, który niczym strzelec decydującej bramki musi zejść z boiska „w chwale”.
Druga sprawa, to powierzenie resortu finansów, jak i wcześniej resortu skarbu jednej osbie, czyli wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu, który jednocześnie nie jest wynagradzany przez Prezesa stanowiskiem wiceprzewodniczącego PiS, to kolejny sprzeczny sygnał, który idzie od ludzi podających się za odpowiedzialnych za nasz kraj (w rzeczywistości za wszystko odpowiada przecież pan z Nowogrodzkiej).
Myślę, że jednak to nie koniec, budżet na 2017 będzie porażką (podatek handlowy na szczęście upadł) i plan Morawieckiego także (na szczęście) weźmie w łeb. Wtedy znów, jak Filip z konopi może wyłonić się Jarosław Kaczyński, Słońce Narodu i stanąć na stanowisku premiera (lub ewentualnie na swojej smoleńskiej drabince).
Niestety to wszystko będzie kosztem nas, naszych portfeli, stanowisk pracy, tylko dlatego, że jednej osobie zachciało się rządzić wszystkim i wszystkimi.