W Poniedziałek Wielkanocny, 28 marca 2016 roku odszedł od nas wielki człowiek. Ksiądz Jan Kaczkowski, młody duchowny rzymskokatolicki, ale przede wszystkim postać wielkiego formatu. W latach 2009-2016 był dyrektorem Puckiego Hospicjum im. św. Ojca Pio, które sam zainicjował. Mężczyzna, który nie bał się mówić o swojej chorobie, o glejaku mózgu, czyli drugim, najrzadziej wyleczalnym nowotworze, po raku trzustki.
Był to wyjątkowy człowiek, potrafił patrzeć krytycznie nie tylko na sytuację wiary, Kościoła, a także na siebie. Nie ukrywał swojej złości w sprawie swojej choroby. Słynął z twardego języka. Nie przebierał w środkach, ale przede wszystkim mówił prawdę. Pozwolił wszystkim patrzeć na to, jak człowiek może „pięknie” cierpieć, jak można oswoić się z nieuleczalną chorobą, która prowadzi prosto, do śmierci.
Nigdy nie podkreślał tego, ze jest duchownym, był tylko człowiekiem, takim, jak każdy z nas, nie piętnował nikogo za wiarę, system wartości. Ważne było, by być dobrym i to dla niego było główną zasadą. Podchodził do wszystkiego zwyczajnie, tak, by nie komplikować nikomu niczego. Chciał być pochowany tak, by dzieci jego rodzeństwa wiedziały, że to jest on, że żegnają jego, a nie coś, czego nie znają.
Do śmierci podkreślał, jak ważne jest dla niego miłosierdzie. Myślę, że dla nas, ludzi młodego pokolenia powinien być wzorem. By nie biec, nie wiedząc gdzie i po co. By szanować drugiego człowieka poprzez także konstruktywną krytykę i nakierowanie go na dobrą drogę, gdy zabłądzi. By znaleźć złoty środek, krytykować, ale nie obrażać.
JUTRO W NP: Ormiańsko-azerska wojna o Górski Karabach.